Inicjatywa powiększenia naszej rodziny wyszła od mojego męża. Ja chciałam mieć dziecko za pięć lat. Mój mąż miał już dorastającego syna z poprzedniego związku, mój małżonek jest ode mnie starszy o siedem lat.
Kiedy się oświadczył wyznał, że oprócz mnie kocha także swojego syna i bardzo chciałby, aby nasze relacje nie miały wpływu na ich kontakty. Zapewniłam go wtedy, że nigdy nie będę przeszkadzać w ich spotkaniach i chętnie poznam chłopca, aby móc w jakiś sposób uczestniczyć w jego życiu.
Franek był zachwycony i dodał, że marzy o naszym wspólnym dziecku. Jego marzenie trochę mnie zaskoczyło , moim priorytetem obecnie jest kariera, dałam mu jasno do zrozumienia, że nie wykluczam powiększenia rodziny, ale w przyszłości.
Po naszym ślubie matka mojego męża zaczęła mnie przekonywać do zajścia w ciążę. Była przekonana, że im szybciej urodzę dziecko, tym lepiej. Nie sprecyzowała, dlaczego lepiej i dla kogo lepiej, ale ciągle naciskała.
Stopniowo zaczęto mnie “osaczać”. Teściowa i mąż wzięli sobie moją mamę za sprzymierzeńca, a wszystkie spotkania z krewnymi sprowadzały się do rozmów o ciąży. W końcu uległam i ku zachwytowi męża, matki i teściowej, doczekałam się dziecka.
Czekałam bez entuzjazmu , robiłam wszystkie badania w terminie, spotykałam się z lekarzem. Moja ciąża przebiegała gładko.
I nadszedł długo oczekiwany moment – urodziłam syna! Naturalnie – urlop macierzyński, wiele ograniczeń, nieprzespane noce… A mój mąż – nic się nie zmienił. Jedyne, co zauważyłam, to to, że poświęcał o wiele więcej uwagi swojemu starszemu synowi, Markowi.
Owszem, mój mąż czasami spacerował z wózkiem, biegał po pieluchy, ale nie miał prawdziwie ojcowskiego stosunku do naszego dziecka.
– Jeszcze się do niego nie przyzwyczaił – usprawiedliwiała go matka – on i Marek są zżyci, piłka nożna, i wędkarstwo, a maluszek nadal go nie poznaje…
Oczywiście naszemu synkowi trudno było rozpoznać człowieka, który chodził z nim na spacery w czasie drzemki, a między karmieniami niewiele się z nim przebywał.
Wtedy z ust teściowej zaczęły płynąć wymówki i zapewnienia:
– Poczekaj, Marek niedługo sam ucieknie od ojca, jest już dużym chłopcem, wtedy Franek będzie poświęcał waszemu synkowi cały czas…
Próbowałam porozmawiać z mężem i wytłumaczyć mu, że nie podoba mi się ten nieproporcjonalny podział jego uwagi między dziećmi, ale Franek natychmiast przypomniał mi o mojej obietnicy, że nie będę mu zabraniała kontaktów z Markiem . Wtedy powiedziałam mu, że wiem, jak rozwiązać ten problem – potrzebny jest rozwód, aby tata mógł po kolei odwiedzać swoich synów.
Teraz moje stosunki z Frankiem uległy ochłodzeniu, a on podkreśla swoją “uwagę” dla najmłodszego syna, regularnie wychodząc z nim na spacery. Naturalnie, nie podoba mi się to, więc po co te wszystkie przedstawienia? Chęć komunikowania się z dziećmi powinna być naturalna, a nie wymuszona.
Mam nadzieję, że mój mąż przemyśli swoje zachowanie, zrozumie mnie i nie będzie dzielił dzieci na “starsze” i “młodsze”.