Syn sąsiadów zapukał do drzwi i poprosił o jedzenie

Mieszkaliśmy wtedy jeszcze na wsi. Wieś była mała, ale gęsto zaludniona. Ludzie nie byli bogaci, żyli przeciętnie, tak jak wszyscy w czasach komuny. Utrzymywaliśmy się z pracy na roli. Dzieci pracowały od najmłodszych lat, bo wiedziały, że aby dostać kawałek chleba, trzeba zarobić na życie. Wszyscy wstawali wcześnie rano i kładli się późno spać, kiedy całe bydło było nakarmione.

Miałam sąsiadkę, Marię. Co roku rodziła dzieci. Nie wiem, ile miała dzieci, straciłam rachubę. Byliśmy przyzwyczajeni do jej widoku z brzuchem. Jej mąż był o 20 lat starszy. Nigdy nie pracował, utrzymywał się tylko z zapomóg. Wierzył, że jego misją jest płodzenie dzieci.

Chyba dwanaścioro dzieci. Nie było żadnego gospodarstwa, ogrodu warzywnego ani sadu. Maria prosiła miejscowych o owoce i warzywa, zasłaniając się ciążą i obawami o dzieci. Mieszkańcy wsi dawali zarówno pieniądze, jak i jedzenie – było im żal dzieci.

Ojciec płodził dzieci, ale zapominał, że trzeba je karmić. Nie przeszkadzało mu, że dzieci są głodne. Mylił się też co do  imion dzieci. .

Moja matka zmarła bardzo młodo. A kiedy miałam 18 lat, zostałam sierotą, ponieważ mój ojciec zginął w, wypadku. Mieszkałam wtedy z moim dziadkiem. Tego wieczoru gotowałam ziemniaki w kociołku i usłyszałam delikatny dziecięcy głos:

– Ciociu, czy masz coś do jedzenia?

To był Jasio, chłopiec sąsiadów. Naturalnie nakarmiłam go i dałam mu trochę mleka, aby dał je swoim braciom i siostrom. Od tej pory zaczął przychodzić do mnie codziennie.

Po pewnym czasie Maria została sama, jej mąż zmarł. Zapomniała o swoich dzieciach, zaczęła spotykać się z mężczyznami i znikać na całe dnie.

Starsze dzieci zostały zabrane przez krewnych, ponieważ były pracowite, a we wsi wszyscy potrzebują pomocy. Małe umieszczono w sierocińcu, bo nikt nie chciał się nimi opiekować.

Często odwiedzałam Jasia i częstowałam go słodyczami. W wakacje i weekendy pozwalali mu zostać ze mną. Kiedy skończył 18 lat, zamieszkał ze mną. Był moim synem. Miałam własne dzieci, ale mój mąż nie miał nic przeciwko temu.

Jasiu pomagał mi, niańczył dzieci, zawsze traktował nas z szacunkiem. Teraz on ma 56 lat, a ja 74. Jesteśmy przyjaciółmi  i nadal utrzymujemy bliski kontakt.

Żal mi tych porzuconych dzieci. Bardzo. Jeśli masz taką możliwość, uszczęśliw choć jedno dziecko.

 

Rate article
MagistrUm
Syn sąsiadów zapukał do drzwi i poprosił o jedzenie